Narracja trzecioosobowa.
Nerwowo przeczesała spoconymi dłońmi swoje gęste włosy, gdy zza drzwiami gabinetu jego ojca, mężczyźni toczyli zaciętą dyskusję. Żadne z nich nie podnosiło głosu. Skupienie, a przede wszystkim spokój otulił ściany pomieszczenia. Dylan jak jego ojciec nie byli skłonni do krzyków. Oboje nieustannie rozmyślali nad przebiegiem słów, które niepotrzebnie mogły wypłynąć z ust.
- Chciałbym, abyś wytłumaczył mi wszystko. - starsze pokolenie wygrało grę słów. - Bądź tak odpowiedzialny i wyjaśnij słowa dziewczyny.
- Nie wiem jak wiele usłyszałeś.
- Kogo zabiłeś? - wysyczał, a młodemu zaschło w gardle. Nie był jeszcze gotów na rozlew. Nie był nawet gotów na szczerą rozmowę, która mogłaby samego go zabić. - Nie muszę Ci przypominać na jakiej zasadzie istnieją warunki, prawda?
- Nie. - zdruzgotany spuścił głowę w dół, spoglądając raz na swoje raz na ojca buty. - Chcę tylko, abyś zaufał mi tej pieprzony raz i pozwolił działać.
- Słownictwo mój młody człowieku. - skarcił go wzrokiem. - Zaufam, jeśli wyjaśnisz mi na czym Twój tok myślenia polega. O czym rozmawialiście zanim wszedłem?
- Ojcze.. - przeciągnął gardłowo ostatnią literę. - Poruszyłem temat bezpieczeństwa, Harriet. Od jakiegoś czasu napastuje mężczyzna. Nie mógłbym pozwolić, aby zrobił jej krzywdę.
- Dylan.. Wyraźnie słyszałem jak jej rozżalony głos winił Cię o czyjejś śmierci.
- Uważa, że zabiłem jej męża.
- Harriet ma męża? - starszy z mężczyzn krztusił się własną śliną. - Byłbym wdzięczny, gdyby na drugi raz tak istotne sprawy docierały do mnie.
- Miała. - wyrzucił z siebie. - Jedna z dziewcząt powiedziała jej, że osobiście przyczyniłem się do śmierci tego młodzieńca.
- A przyczyniłeś?
- Ojcze.. - pisnął zdeterminowany - Sądzisz, że byłbym w stanie skrzywdzić bliźniego? Oczywiście, że nie. Nie wiem jak mogłeś wpaść na ten absurdalny pomysł.
- Nadal nie rozumiem.. - nabrał powietrza do płuc. - W tym wszystkim nie było nigdzie miejsca na rodzinę.
- Była wtedy już po rozwodzie, nie mógłbym postąpić inaczej.
- Mam nadzieję, że nie okłamujesz mnie. - ponownie obdarzył syna karcącym spojrzeniem. - W przeciwnym razie, wiesz, że.. - nie dane było mu dokończyć.
- Tak doskonale. - wtrącił Dylan. - Wybacz mój nietakt, ale chciałbym wrócić do narzeczonej i pomóc jej się pozbierać. Porozmawiać.
Harriet pov's
Czas lekceważąco pogrywał z refleksjami. Minuty mijały, a ja wpatrywałam się w jeden, nieżywy punkt w sypialni. Nie byłam skłonna do towarzystwa. Świadomość zimnego ciała Justina wyswobadzała mnie z jakiejkolwiek powstającej rutyny. Tłamsiła mnie w przekonaniu, iż nawet go nie pożegnałam. Odszedł. Odszedł z przekonaniem, że go nie kocham i ułożę sobie szczęśliwe życie u boku innego mężczyzny. Nic bardziej mylnego. Kochałam i będę kochać Justina całym sercem. Nadzieja nie opuszcza mnie nawet teraz. Łudzę się, że śmierć jest kłamstwem. Słowa Dylana są kłamstwem, a Justin nadal żyje.
- Tęskniłaś. księżniczko? - do pokoju wszedł książę z ogromnym uśmiechem a ustach. Odruchowo przewróciłam swoimi oczami, próbując tym samym pokazać jak bardzo mylne są jego spostrzeżenia i już dawno powinien odpuścić. - Bo ja za Tobą bardzo.
- Pieprz się. - ukazując swój środkowy palec, przekręciłam swoje ciało na drugi bok, aby całkowicie wymazać obraz stojącego przed sobą chłopaka.
- Z przyjemnością, ale..- materac ugiął się pod naciskiem jego ciała. - Obawiam się, że będziesz musiała zaczekać, moje zabezpieczenie pozostało w mej sypialni. - westchnęłam zdeterminowana. Zachowanie chłopaka rozbudzało we mnie najgorsze uczucia, doznania.
- Jesteś żenujący..
- Nie schlebiaj mi już tak, złotko. - jego szorstka dłoń spoczęła na mojej odkrytej łydce.
- Ugh..
Serdecznie miałam dość. Życie dosadnie pokazało jak zawistne potrafi być i jak głęboko mogłabym upaść. Wyręczyło mnie w jakiejkolwiek refleksji, tylko dlatego, abym poddała się siłom wyższym. Nie umiałam. Nadal trwałam w nadziei, że jeszcze wszystko wróci na swoje miejsce, że Justin tak naprawdę czeka gdzieś na mnie i gotów jest uderzyć w najmniej spodziewanym momencie na zamek, aby tylko mnie i naszego synka uwolnić. Nadal się łudzę, że to tylko formalności, a gdy następnego ranka się obudzę będę w swoim ogromnym łóżku w Anglii.
- Powinnaś przestać się zapierać - automatycznie spojrzałam na niego nie dowierzając. - Wiesz, że nie chcę dla Ciebie źle. Pragnę, abyś tylko mnie zaakceptowała. Nie jestem wcale taki najgorszy jak Ci się wydaje, królewno. - oblizałam skrupulatnie swoje wargi, zastanawiając się nad tym co mam mu powiedzieć. Znudziły mnie krzyki i kłótnie. Do niego nie docierało zupełnie nic. Jakby miał swój świat i własne zasady.
- Wypadałoby najpierw może mnie zapytać czy w ogóle chcę dawać Ci szanse. - westchnęłam rozkojarzona. - Wypadałoby najpierw zabrać mnie do męża, muszę z nim porozmawiać.
- Księżniczko.. - zbliżył się do mnie. - Ja nie żartowałem, gdy mówiłem o jego śmierci, przykro mi - spuścił głowę, na co poderwałam się z łózka.
- Tobie jest przykro? - uniosłam głos. - Kładziesz na to.. Tobie jest na rękę, ale nie. Nie myśl sobie, że wpadnę Ci pod kołdrę, bo nie ma już Justina. - splunęłam zdenerwowana i jednocześnie zraniona, lecz nie hamowałam się przed kontynuowaniem. - Był dla mnie najważniejszy, rozumiesz? Chcę, chcę mieć pewność, że nie żyję.
- Ale przecież..
- Twój dowód? - gorączkowo się roześmiałam. - Był kiepski, chcę zobaczysz jego martw ciało, chcę sama się upewnić, że jego serce nie bije. - moje ciało zatrzęsło się na samą wzmiankę o jego śmierci. Nadal nie chciałam przyswajać do siebie informacji, że jego mogłoby już nie być.
- To niemożliwe. - odchrząknął, a moja nadzieja się pogłębiła. - Jego zwłoki leżą już od doby, dwa metry pod ziemią. - i nagle zniknęła. Sama nie umiałam poradzić sobie. Nie wiedziałam co miałabym myśleć o tym wszystkim. Dla mnie to za wiele.
- Nie wierzę Ci. - pod wpływem emocji pierwsza łza wypłynęła z pod mojej przymkniętej powieki. - Nie wierzę, słyszysz? - uderzyłam pięścią w jego tors. Nie wiem kiedy znalazł się mnie tak blisko, nie wiem nawet kiedy jego usta tak łatwo odnalazły drogę do moich. Oddałam pocałunek. Pełen nienawiści, bólu i tęsknoty. Jego usta w pełni nie oddawały jego charakteru. Były totalnym przeciwieństwem. Słodkie, delikatne i pełne wyobrażeń. Wbrew pozorom nie robił tego łapczywie. Współgrał z moimi ruchami.
Dopiero gdy otrzeźwiałam zdołałam go od siebie odepchnąć. Ułamek nieuwagi i doszło do najmniej oczekiwanego momentu. Nie mogłam więcej na to pozwolić.
- Smakujesz lepiej niż sądziłem.
- Zamknij się wreszcie.. - odeszłam do okna balkonowego. - Wykorzystałeś moją czujność.
- I pewnie nie powinno się to wydarzyć? - roześmiał się tuż nad moim uchem.
- Nie, nie powinno. - przełknęłam nerwowo ślinę. Już sama nie wiedziałam co się ze mną działo. Najpierw sama oddaje pocałunek, podoba mi się.. Stop. Podoba? Nie, uchroń mnie. Nie mogę. Nie teraz, gdy Justin nie żyje. Jak mogę być taką egoistką. Jak mogłam do tego doprowadzić? Najchętniej sama siebie bym teraz zgładziła. Zdradziłam go.
- To tylko pocałunek, nie dramatyzuj. - wywrócił oczami - Zachowujesz się jakbym co najmniej odebrał Ci cnotę.
Nie odezwałam się. Myślami nadal byłam w najciemniejszych zakamarkach mojego umysłu. Ociężałe konsekwencje obciążyły moje barki, a ja nie potrafiłam nic zrobić. Wpadłam w sidła naiwności, zagubienia. Niepewnie wyjęłam z kieszeni obrączkę, którą podarowano mi kilka godzin temu. Obracałam ją w palcach, a w oczy ponownie mignął mi napis pod nią. Nasz napis. Nerwowo przełykałam ślinę poddając się wyobraźni, której nie umiałam nawet zatrzymać. Obieg złudzeń i żalu przekraczał wiarę w lepsze jutro. Tłamsił mnie.
- Nie lubię, gdy tak piękne kobiety płaczą. - ponownie się zwrócił w moim kierunku, a ja już nawet nie kontrolowałam łez. Nie wiedziałam nawet kiedy rozpoczęłam wyścig o własne pole widzenia. Strumień łez lał się ze mnie niekontrolowanie.
- Daj mi wreszcie spokój.. - wyszlochałam.
- Wiesz, że nie mogę.. - ukucnął obok mnie, aby jednym szybkim ruchem kciuka zatrzeć łzy z mojego policzka. Wstrzymałam oddech, a moje powieki opadły. - Chcę, abyś w końcu dostrzegła, że naprawdę nie chcę dla Ciebie źle.
- Chcę zobaczyć Justina. - załkałam głośniej, nieświadoma czynów.
- Gdybym mógł.. - objął mnie ramieniem. - Zrobiłbym wszystko, abyś nie cierpiała.
- Zabierz mnie do Justina. - moje łzy ponownie spływały po całej mojej twarzy. Emocje, uczucia zwyciężyły. Były silniejsze, a ja nie dawałam sobie już rady. Cała bańka z tęsknotą wybuchła. Dała o sobie znak. Pogrążała mnie.
- Kochanie, chciałbym. - mocniej zacisnął dłonie na mojej talii. - Chciałbym oddać Ci nawet gwiazdę z nieba, jednak nie wszystko jest na tyle proste, bym mógł to spełnić. - odruchowo wtuliłam się w tors chłopaka. Potrzebowałam. Potrzebowałam uwagi i wsparcia. Potrzebowałam ciepła. Może nie koniecznie od Dylana, ale.. Było mi wszystko jedno. Śmierć ukochanej osoby pozbawiła mnie racjonalnego toku myślenia. Choć myśli nadal błądziły w nadziei, zapał je gasił. Sił brakowało coraz bardziej.
Na raz drzwi otworzyły się, a w nich stanęło dwóch mężczyzn. Nie poruszyłam się. Resztki emocji odmówiły mi czegokolwiek. Opuściłam swoją głowę, wierząc, że jeden z nich podejdzie i za sprawą silnej dłoni odciągnie ode mnie cierpienie.
- Mamo.. - odciągnął. W mgnieniu oka podniosłam się z zimnych kafelek, aby zatopić w swoich ramionach Jareda. Ucałowałam jego główkę kilkakrotnie, aby jak najmocniej móc ściskać jego drobne ciałko. Był moim zbawieniem. Był owocem mojej miłości i Justina. Był dla mnie najważniejszy. Moim oczkiem w głowie. Moim skarbem. Moim dzieckiem. - Nie pozwól im na ponowne rozłączenie mnie od Ciebie, nie pozwól. - odruchowo spojrzałam w stronę Dylana, który o dziwo uśmiechał się. Skinięciem głowy podziękowałam, że kazał go tutaj przyprowadzić. To najlepsze rozwiązanie.
- Nie pozwolę, obiecuję. - nie przestałam go tulić. Był taki bezbronny. - Już nie zabiorą mi Cię, kochanie. - kołysałam jego ciałkiem na boki. Byłam szczęśliwa, że znów jest obok mnie. Brakowało jeszcze..
- Mamo, nie płacz.. - wyrwał mnie z amoku. - Proszę..
Przetarłam dłonią swoje łzy, zmuszając się na uśmiech w kierunku małego. Nie był niczego świadomy. Nawet pewnie nie rozumiał co wokół niego się dzieje. Nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Był tylko dzieckiem. Małym, potrzebującym uwagi dzieckiem.
- Skoro tata nie może, ja się Tobą zaopiekuje. - spojrzałam wystraszona na malca. - Obiecuję być jak najlepszym mężczyzną dla Ciebie. - uśmiechnęłam się szeroko. Tatuś byłby z Ciebie dumny. Na pewno by był. - Nie pozwolę, aby stała Ci się krzywda. - z każdą chwilą zaskakiwał mnie. Jego słowa podbudowywały mnie.
- Oh.. Mój Ty rycerzu. - cichutko roześmiałam się pod noskiem.
- Wątpisz, mamusiu?
- Nie, skądże. - poczochrałam delikatnie jego włoski. Sprawiał u mnie tyle radości. Był moją największą podporą, której mogłam się chwycić. Próbując odkręcić się w miejsce, gdzie stał Dylan zmarszczyłam brwi. Nie było go. Zostałam w pokoju sama z Jaredem. Nie byłam nawet w stanie określić kiedy wyszedł. Machnęłam jednak na to ręką. Wolałam poświęcić czas swojemu synkowi. Chciałam poświęcić mu jak najwięcej uwagi.
Przywołałam do siebie Leonorę, aby przyniosła posiłek małemu. Nie chciałam, aby siedział tutaj głodny. Nie wiem nawet czy dostawał regularnie posiłki, bądź czy też w ogóle je dostawał. Musiałam się upewniać. Musiałam o niego zadbać, gdyż nawet nie wiedziałam ile czasu mam jeszcze na spędzenie z nim czasu. W każdej chwili mogą przyjść po niego i znów mi go odebrać na kolejne kilka dni.
- Wasza wysokość.. Książę zaprasza na wspólną kolację. - kobieta zdyszana przybiegła do mojego pokoju. Nie byłam przekonana co do tego pomysłu. Przeniosłam swój wzrok na rozkojarzonego malca, którego przytuliłam do swojego boku. Brakowało mi go. Cholernie. Chciałam spędzić z nim czas sama, aczkolwiek wiedziałam, że nie byłoby to najlepszym rozwiązaniem. Bałam się, że gdy się mu przeciwstawię On szybko odbierze mi małego.
- Mamusiu, boje się.. - pociągnął mnie za dłoń zmuszając na spojrzenie w jego oczka. Nabrałam powietrza do płuc, bijąc się z własnymi myślami.
- Jared.. - ukucnęłam tuż przed nim. - Nic Ci przy mnie nie grozi.
- A co jeśli znowu mnie zabiorą? - zasłonił rączkami twarz - Nie chcę tam wracać. - ten widok zacisnął mi serce. Nie mogłam pozwolić na cierpienie malca.
- Synku.. - objęłam jego małe ciało, a następnie ucałowałam czubek jego główki. - Postaram się o to, aby więcej krzywd nikt nam nie wyrządził. - przymknęłam swoje powieki, wzdychając. Naprawdę byłam do tego skłonna. Zrobię wszystko, by ten mały skarb miał jak najlepiej. Choćbym nawet miała wyjść za Dylana. Biorąc chłopczyka na ręce, udałam się wraz z nim do jadalni, gdzie czekał już na nas książę.
- Zapraszam do stołu, zapraszam. - ten sam mężczyzna, który obsługuje księcia ponaglał mnie do zajęcia miejsca. Przewróciłam teatralnie tęczówkami siadając wraz z małym obok Dylana. Milczał. Wnet tylko się przyglądał. - Szef kuchni niesie już dzisiejszy specjał. - mężczyzna siedzący obok skinął głową, ale nadal się nie odezwał. Obawiałam się, że to cisza przed burzą.
- Pięknie wyglądasz, Harriet. - naraz jego słowa jak i małego.
- Nie możesz tak zwracać się do mojej mamusi.
- Czyżby? - spojrzał na Jareda, a ja już wiedziałam, że nie wyjdzie z tego nic dobrego. - Piękne kobiety powinny być komplementowane. - uśmiechnął się do niego.
- Wystarczy jak tatuś będzie mówił tak o mamie. - dostrzegłam jak pięści Dylana zaciskają się na białym obrusie, lecz zachowywał zimną krew. Nadal uśmiechał się do małego. - Jestem pewny, że mama będzie o wiele szczęśliwsza. - odwrócił główkę w moją stronę, lecz ja nie mogłam niczego powiedzieć. Biłam się z myślami. Bałam się, że Dylan powie bądź zrobi coś nieodpowiedniego. Jest nieobliczalny.
- Ale jak na razie tatusia tutaj nie ma, więc nie ma kto zwracać się tak ładnie do Twojej mamusi - oblizał swoje wargi. - A ona nie może zapominać, że jest najpiękniejszą kobietą.
- Jest moją najukochańszą mamą. - wciął mu się. - Więc już zadbam o to, aby została obsypana najlepszymi komplementami. - ten dzieciak zaskakiwał mnie coraz bardziej.
- Uroczy ten malec. - tym razem jakby zwrócił się do mnie z cichym śmiechem. - Mógłbym śmiało rzec, że zadziorny jak jego rodzicielka.
Westchnęłam skrępowana.
- Mamo czy ten pan właśnie mnie obraził? - mimowolnie uśmiech wkradł się na moje usta, a Dylan ponownie roześmiał się z zakłopotania mojego synka.
- Nie synku.. - ucałowałam jego główkę. - Ten pan chciał Ci przekazać, że nie możesz się z nim w niczym równać, jesteś lepszy. - uśmiech małego pogłębiał się.
- Chciałbym być taki najlepszy jak mój tata.
- Jesteś jeszcze lepszy od niego. - Dylan obdarzył go spojrzeniem.
- Znasz mojego tatusia?
- Znałem.. - mimowolnie spiorunowałam go wzrokiem. Nie chciałam, aby poruszał cokolwiek na temat Justina. Mały mógłby się podłamać. Nie jest gotowy jeszcze. - Fajny facet. - musiał się wysilać na barwę tych słów. Musiał zaciskać wodzę własnej dumy.
- Jest najwspanialszym facetem, tęsknie za nim. - spuścił główkę. - Mamo, gdzie On jest? - spojrzałam, a to na małego, a to na księcia. Sama nie wiedziałam co miałabym odpowiedzieć. Odpędzałam się od rozmowy z młodym na ten temat.
- Twój tata.. - próbowałam wymyślić coś sensownego.
- Jest na misji - Dylan próbował wyciągnąć mnie z zakłopotania. - Został powołany na bohatera, by ratować niewinnych ludzi. - oblizał zdenerwowany swoje usta.
- Czy On umarł?
- Nie, aniołku. - puścił mu oczko. - Został żołnierzem. - sposób w jaki okłamywał moje dziecko nie podobał mi się, ale co miałabym wymyślić lepszego?
- Wróci do nas?
- Pewnie tak. Na razie rozkazał mi zając się Tobą i Twoją mamą.
- Więc dopóki nie będzie go, ja wrócę do tego ciemnego pomieszczenia pod schodami? - zakrztusiłam się własną śliną. Nie sądziłam, że przetrzymuje go właśnie tam. Myślałam, że ma więcej taktu, lecz gdy zechciałam się odezwać, nakrzyczeć na niego ubiegł mnie.
- Nie, wrócisz wraz z mamą do jej sypialni - nadal się uśmiechał.
- Słyszałaś? Nie rozdzielą nas już więcej. - radosny pisk ze strony chłopca uformował mój szeroki uśmiech. Byłam wdzięczna Dylanowi, że chociaż w tej sprawie postąpił po mojemu. Nie chciałabym, aby mały wracał bóg wie gdzie. Chciałam mieć go na wyłączność. Móc się opiekować nim.
- Też się cieszę, skarbie. - gdy wskoczył na moje kolana mimowolnie spojrzałam na Dylana. Nie spodziewałam się po nich jakichkolwiek odczuć. - Bardzo..
- Jak mogliście rozpoczął beze mnie? - do jadalni wszedł ojciec Dylana. Nabrałam powietrza do płuc widząc jak mężczyzna siedzący obok mnie napina się.
- Witaj Alexie.. ; dzień dobry. - wraz z synkiem jednocześnie się przywitaliśmy.
- Kim jest ten słodki młodzieniec? - wystawił w jego kierunku dłoń, a mały niepewnie ją ujął.
- Mój syn. - wyprzedziłam słowa Dylana, który właśnie zamierzał się odezwać. Był zdenerwowany, gdy złowrogie spojrzenie ojca otuliło jego twarz. - Jared.
- Nie sądziłem, że masz synka. - próbował łapać oddech. - Oby tylko wyrósł na porządnego, rozsądnego i prawdomównego mężczyznę. - mierzył nadal spojrzeniem Dylana.
- Już się o to postaram.
- Jeśli chodzi o Twojego męża.. - nie dane było mu dokończyć, Jared mu przerwał.
- Jest bohaterem, troszczy się o życie nas wszystkich.
Nikt nie raczył się już więcej odezwać. W spokoju zjedliśmy kolację, a następnie Dylan odprowadził nas do mojej sypialni, gdzie pierwszą noc w ogromnym łóżku spędzi chłopiec. Już nie pamiętam kiedy ostatnio mogłam tak długo nacieszyć się jego obecnością.
- Chciałbym jutro zabrać Was na małą przejażdżkę. - uważnie obserwował moje ruchy.
- Nie wiem czy to jest dobry pomysł.
- Tak, mamo, jedźmy. - pociągnął mnie za dół sukni. - Tak dawno nie byłem na powietrzu, zgódź się. Ten pan jest w prawdzie miły i to jego tatuś wybrał na naszego opiekuna.
- Więc chyba nie masz wyjścia - roześmiał się.
- Najwidoczniej. - przewróciłam oczami. - Dobranoc. - zniknęliśmy za drzwiami sypialni. Nie zamierzałam zagłębiać się w jego refleksje. Już wystarczająco wyrządził w moim życiu. Jutrzejsze wyjście jest tylko poświęceniem dla małego. Gdyby nie On nawet nie pomyślałabym o jakimkolwiek sprzymierzeniu.
Narracja trzecioosobowa
Do pomieszczenia, w którym przebywał najstarszy z rodu O'brien wszedł jeden z mężczyzn, który stał na warcie w lochu. Zakłopotanie to odpowiedni motyw, który go spotkał.
- Wasza wysokość.. - ukłonił się przed królem. - Poszukuje księcia Dylana.
- Czy coś się stało? - odstąpił od biurka przy, którym siedział. Nie na co dzień strażnicy z lochu kręcili się po zamku.
- Nie, muszę tylko porozmawiać z księciem.
- Filip.. Czy cokolwiek się stało? - jego głos był pewny, donośny i pełen grozy. Nikt w pałacu nigdy nie zdołał się mu przeciwstawić. Każdy obawiał się o swoją przyszłość, o rodzinę i o życie. Tak jak książę tak i król byli nie obliczalni w sprawie własnych majątków i korzyści. Mierzyli bardzo wysoko i to tylko pod pretekstem dobrego imienia.
- Mężczyzna od obciętego palca czuje się coraz gorzej - wyłamał się. - Gorączkuje, mdleje.
- Mógłbyś wytłumaczyć mi o jakiego mężczyznę chodzi?
- Wiem tylko tyle, że to mąż..
- Harriet. - dokończył za niego. Nie spodziewał się obrotu akcji, gdy własny syn okaże się kłamcą, którego nie będzie potrafił oszczędzić. Przeklął pod nosem, wzywając straże z pod jego drzwi. Automatycznie rozkazał przywołać Dylana do lochów, a sam natychmiast udał się do jednej z celi, w której przebywał mąż kobiety. Nie był pewien jak powinien postąpić, aczkolwiek nie mógł pozostawić tej sprawy księciu. Był lekkomyślny.
- Justin.. - delikatnie poklepał go po twarzy zalanej potem. - Wezwijcie medyczkę, natychmiast. - krzyknął układając mężczyznę na materacu. Był niemalże siny. Nie odpowiadał, anie nie reagował.
- Ojcze, co ojciec tutaj robi? - przełykał nerwowo ślinę. Zdawał sobie sprawę, iż teraz nastaną najgorsze dla niego chwilę.
- Co ja tutaj robię? - podniósł swój głos, gdy do pomieszczenia wbiegła kobieta, która natychmiast zabrała się za pomoc szatynowi. - Tym razem dość kłamstw. Opowiedz mi co on tutaj robi.
- Nie mogłem inaczej.. - zaklął pod nosem. - Chciałem jak najlepiej dla nas wszystkich, przecież wiesz, że nie zrobiłbym niczego wbrew Tobie.
- Doskonale zdawałeś sobie sprawę, na czym polega ta umowa.
- Oszalałem. Oszalałem na punkcie całej tej sprawy. - upadł na kolana. - Harriet. Ona.. Ona jest taka piękna, nie mogłem pozwolić na cokolwiek.
- Gdybym wiedział, że ma męża całkowicie inaczej bym to rozegrał. - westchnął. - A już na pewno nie prosiłbym o to Ciebie.
- Czasu nie cofnę. - zakrył twarz dłońmi. Był jeszcze lepszym aktorem niż, by każdy przypuszczał. - Pozwól mi tylko pozostać u boku Harriet. Zaopiekować się nią.
- Zejdź mi z oczu.. - krzyknął Alex. - I nie wychodź ze swojej sypialni, nie wiem co zadecyduje. Wyjdź. - młodzieniec pośpiesznie udał się do miejsca, w którym zasypiał. Nie chciał konfrontacji z Alexem. Nie chciał tracić w jego oczach więcej.
- Co z nim? - tym razem zwrócił się do medyczki.
- Dzisiejsza noc jest dla niego prorokująca - podeszła do króla. - Opatrunek, który miał do tej pory osłabiał go. Zawierał truciznę, która go zabijała od środka. Podałam mu leki, zioła oraz opatrzyłam ranę prawidłowo. Musimy czekać. Czas pokaże czy dożyje jutra.
- Zostaniesz z nim. Zaopiekujesz się jak należy. - spojrzał na Justina. - Straże.. - w szybkim tempie mężczyzna z pod bram odnalazł drogę do władcy. - Nikt oprócz mnie nie może tutaj wchodzić, zrozumiano? - wrzasnął. Był poddenerwowany. Świadomość o cierpieniu paraliżowała go. - A medyczce jeden z Was będzie donosił to o co poprosi. - skinął głową.
- Wody.. - słaby głosik wyłonił się z rogu pomieszczenia. Był wycieńczony. Potrzebował jak najlepszego leku, którym zatamował by cierpienie. Potrzebował Harriet.
Kobieta słysząc, że szatyn się ocknął próbowała zbić temperaturę zimnym ręcznikiem.
- Tym razem nie grozi Ci już nic złego.
- Kim jesteś? - próbował unieść na niego wzrok.
- Osobą, która Ci pomoże. - odchrząknął. - Pomogę odnaleźć Ci drogę do żony i dziecka. Pomogę zemścić na Dylanie, musisz tylko mi zaufać i współpracować.
~♦~
To się porobiło!
Najpierw pocałunek, przemiana, a na koniec spisek. Nieźle.
Co o tym sądzicie?
Jak zareagowaliście na pocałunek Harriet z Dylanem? Bądź co bądź myślicie, że Dylan potrafi mieć uczucia? A co ze sprawą z Justinem? Ojciec Dylana mu pomoże, wymyślą zemstę?
Jejku sama jestem ciekawa XD.
Ale no nic.
Śledźcie losy HARRIET i JUSTINA.
Śmiało możecie zadawać pytania na ASKU
KOMENTUJCIE - szybciej pojawi się nowy!