- Wystarczy.. - dłonie kobiety otuliły moje ramiona, by w jakiś sposób spróbować mnie zatrzymać. Moje kostki na dłoniach krwawiły, a adrenalina i żal odbierały ból, który już dawno powinienem odczuć. Były zdewastowane, a jednocześnie oddające odczucie w moim sercu.
- Kochałem ją.. - upadłem na kolana - kochałem.
- Pozwolisz jej odejść? - Margaret spojrzała na mnie ze współczuciem w oczach. Strata błysku w tęczówkach spowodowała porażkę, której zawdzięczałem upadek na samo dno.
- Ona już zdecydowała za nas dwoje.
- Wiesz, że to nie prawda.. - westchnąłem, układając się na sofie w salonie. Często tutaj przebywaliśmy. Oglądaliśmy tutaj wspólnie komedie, horrory, a ona za każdym razem wtulała swoje drobne ciało w moje. - Moja córka nigdy by nie zwątpiła w swoją miłość do Ciebie.
- Jak widzisz, zrobiła to.
Szepnąłem sparaliżowany natłokiem zgorzkniałej nadziei, a moje ramiona beznamiętnie rozłożyły się ku obojętności. Oczywiste było to, iż matka Harriet będzie stała po stronie mojej żony. Jedynym sprzymierzeńcem w tej sprawie była miłość. Zarówno ona jak i ja kochaliśmy tę kobietę. Każdy na inny sposób, lecz kochaliśmy. Harriet była dla mnie najważniejsza. Jest matką mojego jedynego dziecka. Dała mi ogrom szczęścia, a w ułamku sekundy potrafiła odebrać. Nie umiem wywnioskować jak tam jej jest. Nie kontaktowała się ze mną, nie dała znaku życia, a ta kobieta? Postanowiłem dać spokój.
- Justin, słyszysz? - delikatnie szturchnęła mnie w ramię, przerywając bezkres otchłani. - Pytałam, co zamierzasz?
- Nic.
- Jak to nic? - podniosła się na równe nogi, atakując paraliżującym wzrokiem. - Musisz odnaleźć moją córkę, sprowadź ją tutaj.
- Tylko, że ona widocznie nie chce tutaj być, zrozum.
- Nie mów tak - frustracja dosięgała zenitu, a ja nic z tym nie zrobiłem. Ostatnim czasem wszystko było mi obojętne. Jakby moje uczucia przygwożdżały mnie do ściany. Bez ruchu i wytchnienia. W jednej chwili straciłem wszystko. Harriet, Jareda i całe szczęście. Wyżerająca pustka przywoływała najlepsze wspomnienia, jakby chciała mnie w ten sposób dobić. Torturować, a ja się po woli poddaje temu wszystkiemu. - Musisz spróbować.
- Gdyby mnie kochała nie odeszłaby, zrozum to w końcu.
- Nie zastanawia Cię nawet dlaczego odeszła bez pożegnania? - uważnie obserwowała mój ruch, gdy sięgnąłem po alkohol. - To nie w jej stylu.
- Bardziej stawia na listy.
- Oh.. Powinieneś pojechać do tej pieprzonej Hiszpanii i przywieźć ją tutaj z powrotem. - wyrwała z mojej dłoni puszkę piwa, stawiając ją na stole. - Bądź mężczyzną.
- Przytłaczam ją - szepnąłem - Unieszczęśliwiam.
- Nie wierzę, że mówisz to właśnie Ty - przelotnie spojrzała na mnie, zarzucając na siebie swój płaszcz. - Mężczyzna, któremu tak wiele zawdzięcza moja córka. Pamiętaj.. Czas ucieka. - trzaskając drzwiami frontowymi opuściła mieszkanie. Byłem w jeszcze większej rozsypce niż dotychczas. Udręka niespokojnej nadziei przewyższyła kręgi cierpienia. Odizolowała od racjonalnego myślenia.
Oddałbym tak wiele.
Jeden dotyk, pocałunek, spojrzenie, uśmiech. Cokolwiek.
Uwydatnione uczucia tłamszą moje przemyślenia do dalszej drogi. Stoję tutaj pośrodku niczego. Sam, wśród alkoholu, który wcale nie pomaga. Ćmi wyłącznie cele, a już dawno powinienem być kilkaset kroku w przód. Zbłąkany w świetle niepowodzeń przytrzymuje się barierki, która za chwilę może zniknąć. Obruszyć przeszłość. Dogonić przyszłość.
***
Przytulając przestraszone dziecko do własnego ciała, drżałam pod natłokiem emocji. Jared był przemarznięty, zdruzgotany, blady, a na dodatek mężczyzna, który go tutaj przyprowadził traktował go co najmniej jak jakieś zwierzę. Byłam roztrzęsiona. Świadomość, że ktoś mógłby skrzywdzić mojego synka przyprawiała mnie o podwyższenie zaborczości.
- Słonko.. - ucałowałam jego główkę, a łzy popłynęły po moich policzkach. Nie mogłam uwierzyć w to, że mam synka obok siebie. To tak wiele dla mnie. - Czy ten pan Cię skrzywdził? - obejrzałam malca dokładnie, a gdy jego główka kiwnęła zacisnęłam dłonie. Potwierdzenie własnej tezy było niezbitym argumentem, iż powinien zapłacić za krzywdę Jareda.
- Jak mogłeś na to pozwolić.. - odezwałam się ponownie, lecz tym razem zwracając się do Dylana. - To jest właśnie te Twoje bezpieczeństwo? - splunęłam.
- Nie obchodzi mnie ten bękart.
- Zapłacisz za wszystko, obiecuję Ci to -syknęłam przez zaciśnięte zęby, nadal tuląc malucha. Miałam ogromną ochotę przyłożyć tej pieprzonej wysokości. Brzydziłam się jego osobą. Podłość nie znała granic, nawet na małym dziecku.
- Zabierze go stąd.
- Nie - krzyknęłam bardziej przytulając swoje syna, gdy owy mężczyzna zbliżył się w naszym kierunku - Nie możesz.
- Oczywiście, że mogę - zaśmiał się - I właśnie to robię.
Szarpiąc się z facetem, próbowałam uchronić przed nim Jareda. Nie mogłam stracić go ponownie. To za wiele na serce matki. Musiałam zrobić wszystko, aby pozostawić syna przy sobie. Instynkt rodzicielski wpłynął na mnie jednoznacznie, gdy uderzyłam posłańca. Czerwona krew mimowolnie wypłynęła z jego nosa. Siła, którą się zachłysnęłam ocuciła moje myślenie. Nie wiedziałam, że mam taki mocny sierpowy. Nie wiedziałam, że w ogóle umiem kogoś uderzyć.
- Jared zostaje przy mnie - wypięłam pierś ku przodzie, zasłaniając ciałem małego.
- Nie bądź nie rozsądna.. - Dylan kiwnął głową w kierunku, z którego wyłoniło się dwóch kolejnych mężczyzn, którzy w mgnieniu oka odciągnęli ode mnie chłopca. Byłam bezradna, nie pomógł w niczym mój krzyk i błaganie. Przegrałam, znów. - To ja zadecyduję kiedy go znów zobaczysz.
- Jesteś gorszym sukinsynem niż myślałam - rzuciłam się z pięściami na jego klatkę piersiową. Łzy spływały uniemożliwiając mi powoli widok na przestrzeń. Totalnie mnie zniszczył, pozbawił krzty wiary. Tylko dlatego, żę.. Właśnie, nawet nie wiedziałam. Nadal nikt nie zdradzał mi szczegółów. - Dlaczego mi to robisz? - opadłam na kolana tuż przed nim, zalewając się kolejną partią łez. Nie byłam pewna czy jeszcze kiedykolwiek odzyskam utracone priorytety.
- Chcę dla Ciebie jak najlepiej. - tym razem zaśmiałam się gorączkowo.
- Więc dlaczego odbierasz mi to, co dla mnie najważniejsze?
- Pomagam zapomnieć Ci o mężu.
- Odbierając mi syna?
- To jego bachor, a ja nie chcę mieć nic wspólnego z nim. - szarpnął mnie za ramię, abym wstała. - Chcę zbudować nową przyszłość dla nas - ułożył dłoń na moim zaczerwienionym policzku. Kolejny raz ukazał mi jakim skończonym dupkiem mógłby być.
- Tym nie ułatwiasz sprawy.
- Mylisz się - odgarnął niesforny kosmyk moich włosów do tyłu, aby ponownie móc spojrzeć w moje błyszczące od łez tęczówki. Byłam wyczerpana. Miałam go dość i chciałam napluć na ten wymalowany uśmiech na jego twarzy. Doprowadzał mnie do krytycznych wichur. - Dzięki temu parszywemu gnojkowi zrobisz dla mnie wszystko. - zacisnęłam usta w cienką linię, nie wierząc w to co właśnie usłyszałam. Jego bestialskie zachowanie paraliżowało każdą komórkę, każdy mięsień. Był okrutny, a ja potrzebowałam mieć przy sobie Justina. Jego ciepło ukoiłoby mnie. Z każdym dniem tęskniłam za nim coraz mocniej. Nie wyobrażałam sobie życia w zamknięciu i na dodatek bez najważniejszego dla mnie mężczyzny. Musiałam się stąd wydostać.
- Czego tak naprawdę ode mnie chcesz?
- Abyś została moją prawowitą małżonką - chwycił mnie delikatnie za dłonie - Królową całego stanu. Nie możesz mi odmówić.
- Jestem już mężatką jednego mężczyzny. Mężczyzny, którego naprawdę kocham - na dowód tego ukazałam mu obrączkę na moim palcu. - Nadal nie rozumiesz?
- Myślisz, że nie mam takiej mocy, aby unieważnić wszelakie dokumenty? - roześmiał się tuż do mojego ucha, aby ciepłym powietrzem otulić moją prawą stronę twarzy. - Jeden telefon, a ktoś taki jak Justin zniknie.
- Nie odważysz się zrobić mu krzywdy - pisnęłam.
- Naprawdę sądzisz, że się w to bawię? - z politowaniem spojrzał na mnie - Przypiszemy mu po prostu inne dane osobowe, a Ty nigdy już nawet go nie odnajdziesz.
- Nie możesz, nie możesz tego zrobić. To wbrew wszystkiemu. - zdezorientowana przytrzymałam się ściany, aby nie upaść. - Nie masz władzy nad Wielką Brytanią.
- Mylisz się, tak bardzo się mylisz.
- Nie.. - krzyknęłam - Mówisz mi to wszystko tylko dlatego, aby mnie złamać. Abyś wygrał, a ja bym poddała się całej Twojej obsesji. Chcesz, abym zrobiła coś wbrew samej sobie, ale.. - przymknęłam swoje powieki - Nie pozwolę Ci na to.
- Sądzisz, że liczę się z Twoim zdaniem?
- Sądzę, że nie - przytaknęłam. - Ale nadal mam nadzieję, że masz odrobinę godności w sobie - spiął swoje mięśnie, a jego wzrok powędrował tuż na drzwi od mojej sypialni.
- Mój ojciec będzie tutaj za godzinę, masz być gotowa. - otworzył sypialniane drzwi, wręcz wpychając mnie do środka - Dziewczyny Ci pomogą. - wchodząc do tymczasowego pokoju rzuciłam się na łóżko. Wyczerpana natłokiem wydarzeń nie chciałam nikogo słuchać. Leonora z Glorią robiły wszystko, abym się podniosła i zaczęła przygotowywać. Nie słuchałam.
- Więc może zacznie Cię interesować to, że własny mąż nie chce o Tobie słuchać? - automatycznie poderwałam się z miejsca. - Ponoć nienawidzi Cię.
- O czym Ty teraz pieprzysz? - zachłysnęłam się niemal swoimi łzami. Nie mogła mówić prawdy. Nie znała Justina, nie mogła z nim rozmawiać. To bujdy.
- Mówię jak jest.
- Nie, to nie prawda. - znalazłam się tuż obok niej. - Kłamiesz.
- Sądzisz, że byłabym do tego zdolna?
- Tak, tak właśnie sądzę. Nie podoba Ci się, że tu jestem. Od początku chcesz uprzykrzyć mi życie - zdruzgotana przed prawdą pociągnęłam kosmyk jej włosów ku dole. Nerwy mną nadal szarpały.
- Ona ma rację - niemalże krzyknęła Leonora. Byłam w szoku. Więc mogłoby się to okazać prawdą? Zniesmaczona spojrzałam na kobietę, której w pewien sposób ufałam tutaj. Była mą podporą, jedną jedyną. - Byłam u Twojego męża. - bezsilnie opadłam na podłogę. Znów mnie złamali.
- Kiedy? - zakryłam twarz dłońmi - I po co?
- Chciałam mu o wszystkim opowiedzieć, spróbować wszystkiego, aby Cię stąd wyciągnął, lecz na darmo - zaczerpnęła powietrza - Nie chciał o Tobie nawet wspominać, upierał się na tym, że to Ty go zostawiłaś i jesteś mu obojętna.
- To nie możliwe, nie, nie Justin. Justin by tak nie powiedział, nie zareagowałby tak - nie próbowałam nawet już ocierać mokrej cieczy z policzka. Była mi wszystko jedno. Chciałam pobiec do niego i o wszystkim mu opowiedzieć, a jednocześnie chciałam zostać już w tym pokoju na zawsze i nie wychodzić. Każdy mnie ranił. Nie liczył się ze mną.
- Przykro mi - Leonora objęła mnie swoimi ramionami, aby mnie pocieszyć. Lecz to i tak nic nie uwydatniało tego co tak naprawdę czuje. Mój idealny, kochany mąż nie chce mnie znać. Myśli, że od niego uciekłam. Paranoja losu.
- Czy, czy On mówił coś jeszcze?
- Niewiele, gdy o Tobie usłyszał kazał mi natychmiast opuścić wasze mieszkanie. - przytuliła mnie mocniej - Ale jest jeszcze w gorszym stanie niż akceptuje. Alkohol.. - przerwałam jej.
- Jest z nim gorzej niż sądziłam - przyłożyłam dłoń do czoła - Cierpi..
- Było tego wiele, naprawdę wiele. Wszystkie butelki.. - westchnęła - Gdybym mogła ułożyłabym z nich niewielki domek. Nie trzymał się najlepiej.
- Chciałabym do niego pojechać. - zaciągnęłam noskiem - Proszę pomóż mi.
- To długa droga, nie uda się.
- Na dodatek mają Jareda - szepnęłam.
- Chłopiec jest w zamku? - zestresowana skubała materiał swojego żakietu. - Nie wnioskuje to na nic odpowiedniego. Jak najszybciej musisz przekonać Dylana, aby był w Twojej sypialni.
- Ale, ale dlaczego? - mój głos się załamał.
- Po prostu musisz, gdziekolwiek jest nie jest bezpieczny.
Przymknęłam swoje powieki rozdrażniona całym amokiem. Po słowach kobiety jeszcze bardziej denerwowałam się i martwiłam o malca. Nie wiedziałam gdzie go zabrali i co się z nim dzieje. Mogli robić z nim wszystko, a gdy tylko pomyślałam o przemocy fizycznej zastygłam w bezruchu. Nie mogłam pozwolić na krzywdę własnego dziecka. Jared musiał natychmiast znaleźć się przy mnie.
- Jeszcze dziś musisz wszystko przedyskutować z księciem.
- Tak zrobię. - westchnęłam zniechęcona. Pomysł wcale nie podobał mi się, lecz robiłam to dla własnego potomka. Nie mogłam rozmyślać o jego krzywdzie. Był z dala od bliskich. Odnalazł się w zupełnie obcej sytuacji i towarzystwie. Musiał się bać. Musiał wszystko przeżywać. Jest bystrym chłopcem, więc słowa, które mogliby mu nakładać go główki mogły go zranić. Nie mogłam na to pozwolić. Jest jeszcze bezbronnym malcem w tym świecie. Nie poradzi sobie sam.
- Ojciec księcia wszystko zmieni, zobaczysz. - potarła dłonią moje odsłonięte ramię. Nie byłam pewna tych słów, lecz nadzieja była szeroka na wielką skalę. Musiałam chwytać się wszystkich końców. Nie mogłam się po prostu poddać. To zbyt proste. - Bądź dobre myśli. - wszystkim było łatwo mówić. Dla mnie był to jeden wielki bałagan, którego za wszelką cenę próbowałam poskładać, a nawet nie umiałam. Wypalało mnie od środka.
- Jesteś taka podobna do swojej matki.. - z rozmyśleń wyrwał mnie nieznajomy mi głos. Byłam zdezorientowana, gdy przed sobą ujrzałam starszego mężczyznę, a obok niego Dylana.
- Poznaj mojego ojca. - wzrok, który spoczął na Dylanie przez własnego ojca sparaliżował mnie.
- Skąd pan zna moją matkę? - obserwując zakłopotanie mężczyzny zmrużyłam swoje powieki. Dylan wcale nie był podobny do ojca, więc przybrałam fakt, iż musiał odzwierciedlać własną mamę. - Skąd? - powtórzyłam pytanie, a on roześmiał się. Jednak w czymś byli podobni.
- Na pewno kiedyś o tym porozmawiamy.
- Chcę tylko wiedzieć skąd.
- Wychowaliśmy się w tym samym miasteczku.
- Dobrze się znaliście? - dociekałam.
- Powiedział Ci, że kiedyś o tym Ci opowie, nie naciskaj. - Dylan szepnął do mojego ucha automatycznie przywołując nieprzyjemną falę dreszczy. Nie chciałam doznawać jego bliskości. Byłby lepszym kompanem, gdyby trzymał się z daleka ode mnie. Jego osoba paraliżowała moje wnętrzności do tego stopnia, abym mogła zwymiotować na świecące trzewiczki króla. Dylan był specyficzną osobą. Tym facetem, którym myślał, iż może mieć wszystko co tylko sobie zapragnie. Nie liczył się z opinią czy też uczuciami innych osób. Chciał przyporządkować sobie wszystko, aby sam miał najlepiej. Był po prostu chłopcem, który od małego dostawał czego sobie zapragnął, a jednocześnie nie uwydatniał relacji rodzinnych.
- Ależ spokojnie synu, umiem sam odpowiadać - uśmiechnął się delikatnie w moim kierunku. - Nasze relacje były zróżnicowane. Nie zawsze było kolorowo, ale było.
- Moja matka wie, że tu jestem? - wymsknęło mi się.
- Wątpię.. - oboje z Dylanem byliśmy zaskoczeni. Ja tego, że ktoś w ogóle mi odpowiedział, a chłopak? Sama nie wiem.
- Czy długo jeszcze tutaj będę?
- Harriet.. - próbował przywołać mnie do porządku młodszy z rodu, a, gdy dostrzegł, że ledwo mu to wychodzi pociągnął za nadgarstek w nieznanym mi kierunku. - Jak śmiesz poruszać te tematy przy moim ojcu? On myśli, że jestem naprawdę miłością Twojego życia. - nie mogłam się jednak powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem.
- Miłością? - krztusiłam się własną rozrywką - Życia? Jak Ty nawet mnie nie znasz, a jedyne co o mnie wiesz to jak mam na imię.
- Nieprawda.. - próbował zaprzeczać. - Masz też synka i niestety męża..
- Więc skoro wiesz, że mam szczęśliwą rodzinę to mnie stąd oddeleguj.
- Nie mogę.. Wiesz jak mój ojciec się ucieszył, że wybranką mojego serca jest córka jego dawnej kilkuletniej znajomości? Nie mogę tego zrujnować.
- Nawet nie wiem czy się lubili.. A zresztą - odsunęłam się od niego - To nie istotne. Nie obchodzi mnie Twój ojciec, chcę po prostu wrócić do Justina.
- I znów zmierzamy do początku - westchnął. - Postaraj się chociaż współpracować.
- Nie, nie ma mowy.
- Zrób to dla swojego synka. - automatycznie wszystko wróciło do mnie z podwójną siłą. Przecież przyszłam tutaj w innym celu niż się sprzeczać. Jeszcze dziś miałam zabrać go do swojej sypialni.
- Pozwól mi się z nim zobaczyć.
- Nadal nic nie rozumiesz - obrócił się do okna - Nie ujrzysz go do momentu, aż nie zgodzisz się zostać moją żoną i nie podpiszesz odpowiednich papierów.
- Wiesz, że to cios poniżej pasa.
- Wszystko w tej grze jest dozwolone.
- Nie chciałbyś kobiety, która naprawdę by Cię pokochała? Dała Ci poczucie wartości, rodzinnego ciepła i dała potomka? - mimowolnie podeszłam do niego, przyglądając się jego oczom. - Nie chciałbyś kogoś kto w ogień za Tobą by poszedł? - cień błysku w jego oku mógłby spróbować udowodnić mi moje racje.
- Ty również możesz dać mi potomka.
- Dobrze wiesz, że to się nie stanie. Nie dotkniesz mnie w ten sposób.
- Jeszcze kilka dni temu mówiłaś, że nie wyjdziesz za mnie - zaśmiał się.
- Bo nie zrobię tego. - zacisnęłam pięści, a jego mina wnosząca moje zawirowania zbiła mnie z tropu. Do pokoju, w którym się znaleźliśmy wniesiono moje dziecko. Było całe opuchnięte, w siniakach, a z lewego kolana lała się krew. Próbowałam nie zemdleć. Ten widok mnie wręcz przeraził. Wzięłam małego na ręce, karcąc się świadomością, iż to wszystko przeze mnie.
- Wiesz, że może być jeszcze gorzej, prawda?
- Wyjdę za Ciebie. - szepnęłam niemalże nie słyszalnie, nie spuszczając wzroku ze swojej pociechy, która właśnie w tym momencie cierpiała.
- Będziemy wspaniałą rodziną. - objął mnie na tyle mocno, aby przycisnąć swoje wargi do mojego ucha. Nie miałam siły na nic. Rozsypał moje serce na milion drobnych kawałeczków. Wygrał tę bitwę, w której traciłam wszystko.
- Jego wszystkie siniaki i otarcia są spowodowane jazdą na rowerze - szepnął na moje ucha, a mi mimowolnie zrobiło się słabo. Powinnam się cieszyć z tego, że to jednak nie przemoc fizyczna czy z tego, że właśnie przytaknęłam na małżeństwo?
Justin's POV
- Wyjdę za Ciebie.. - szepnęła niemalże nie słyszalnie, lecz jej głos idealnie odbił się o ścianki mych uszu. Poczułem ogromne ukucie w okolicach klatki piersiowej. Kobieta, która jeszcze pięć lat temu deklarowała mi miłość po grób przed ołtarzem teraz bawi się w ramionach innego. Byłem zły na samego siebie, że zdecydowałem się tutaj przyjechać. Wszystko wydawało się takie proste. Numer od tej kobiety, mężczyzna, który mi pomógł i tylko po to, abym zobaczył ten szczęśliwy obrazek? Próbowałem odseparować od siebie myśli, że mogliby zrobić to świadomie, że Harriet zrobiła to specjalnie, jednak nie było to łatwe. Zdradziła mnie.
- Będziemy wspaniałą rodziną - w momencie, gdy ten kutas ją objął zrobiło mi się słabo i miałem ochotę tam wejść, by obić mu ten pysk. Chciałem dorwać go w swoje ręce, jednak myśl, że kobieta jest z nim szczęśliwa odgoniła mnie od pomysłu. Widocznie nie dawałem jej tyle szczęścia, nie dostawała tyle pieniędzy, a teraz? Wymarzona bajka z księciem. Zdawać by się mogło, że to nie realne, jednakże ona tutaj jest. Stoi przy swoim niedługo prawowitym oraz z naszym synem. Jared.. Jego również mi odebrała. Inny mężczyzna będzie się z nim bawił i wychowywał na porządnego obywatela. Za parę lat może nawet nie będzie pamiętał o moim istnieniu. Bóg wie co Harriet zdołała wymyślić na temat mojej nieobecności. Nie jest już tę kobietą co wcześniej. Nawet jej wygląd się zmienił. Długie, suknie. Nigdy ich nie lubiła. Gardziła kobietami tak ubranymi, a teraz? Sama w nich pomyka tylko dlatego, aby zrobić jemu dobrze. Aby upiększyć tę sielankę. To nie fair. Mogła chociaż się pożegnać.
- Jak tutaj wszedłeś? - poczułem ból w okolicach ramienia, a następnie dostrzegłem dość dobrze zbudowanego faceta. - Kim jesteś? - próbowałem się wyrwać i gdyby nie jego kolega, udałoby mi się. Było ich dwóch. Byli na swoim terenie, a ja? Byłem w totalnej rozsypce, straciłem żonie i syna i nie miałem pewności co będzie dalej. Byłem chujem, który nie potrafił zapewnić udanego życia własnej rodzinie.
- Zgubiłem się, już wychodzę. - śmiech, który przeszył me ciało pozwolił uwolnić się z ich rąk. Próbowałem nawet uciec, lecz jedyną ucieczką było miejsce, w którym jest Harriet, a to jednak totalne ryzyko. Nie chciałem nawet na nią patrzeć, a co dopiero stawać twarzą w twarz.
- Wyrzuć go. - rzekł jeden do drugiego, a mi automatycznie ulżyło. Tak ulżyło.
Przechadzając się po nieznajomych mi terenach dostrzegłem kobietę, która parę dni temu była u mnie w domu. Była również zmieszana jak ja, jednak skinięciem palca próbowała mnie powstrzymać, abym cokolwiek wspominał, że mnie zna. No tak mógłbym Ci zaszkodzić, suko. Takie bystre. Kazdy troszczy się tutaj o własną dupę. Zrozumiałe.
- Nie pokazuj się tutaj nigdy więcej.
- Przekaż Harriet, że jest nic nie znaczącą.. - urwałem, nabierając powietrza do płuc.
- Proszę, dokończ - usłyszałem za sobą męski głos. Rozpoznałem go, jakbym mógł inaczej. Niepewnie obróciłem się w tamtym kierunku. - Jak chciałeś nazwać moją małżonkę? - ten przeszywający i piskliwy głos działał na nerwy. Jego słowa zabolały. Owszem. Cholernie zabolały.
- Nadal to moja żona.
- Tak sądzisz? - roześmiał mi się prosto w twarz. - Przecież sam słyszałeś jak zadeklarowała, że wyjdzie właśnie za mnie. A może ogłuchłeś?
- Widziałeś mnie, prawda? - wyprostowałem się. - Specjalnie ją sprowokowałeś. Chciałeś tego, chciałeś, abym się załamał, abym cierpiał, ale nie.. Nie będę cierpieć za osobą, która już nic dla mnie nie znaczy. Weź ją sobie. Niech Ci służy jak najlepiej.
- Zabierzcie go stąd.. - kolejny głos. Tym razem kobiecy. Perfekcyjnie mi znany. Była roztrzęsiona, słyszała. - Natychmiast.. - nie chciałem patrzeć na jej cierpienie, jej łzy, jej trzęsące się ciało przyprawiało mnie o kolejny atak gniewu. Ostatnim spojrzeniem zdołałem otulić sytuacje jak opada na podłogę zalana łzami, a ten frajer podbiega, by ją pocieszyć. Nikt nigdy jeszcze nie przysporzył mi tyle bólu. Tyle cierpienia. Chciałem krzyczeć, wrzeszczeć, aż w końcu straciłem przytomność.
__________♦__________
A więc rozdział PIĄTY! Cieszycie się? Ja tak średnio hihi. Pod ostatnim rozdziałem były tylko 2 komentarze.. Trudno, jednak liczyłabym na coś więcej. Tyle wyświetleń.. Naprawdę wasza opinia mnie motywuje. Zachęcam do komentowania.
Rozdział jest już dziś, a więc mam nadzieję, że docenicie moje starania!
Trzymam kciuki za wytrzymanie z tą fabułą..
Kocham ❤️❤️❤️ Co za chuj z tego Dylana!! Biedny Justin i biedna Harriet :( kocham to ff ❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńA ja kocham Dylana, niech Justin spier -,----
OdpowiedzUsuńTo jest cudowne!! masz prawdziwy talent :) ( czytam rozdziały nawet po 3 razy) czekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńDziewczyno piszesz rewelacyjnie! *-* Zakochałam się w tym opowiadaniu! <3
OdpowiedzUsuńCo do samej treści podoba mi się ten rozdział, współczuje Harriet i Justinowi. Mam nadzieję, że ich miłość przezwycięży i wszystko skończy sie dobrze. ;*
Czekam z niecierpliwością na następny :*
Pozdrawiam
Little Princesss :*
Zapraszam do siebie: http://jb-justin-bieber-fanfiction.blogspot.com/2016/02/rozdzia-2.html