czwartek, 10 marca 2016

Rozdział szósty

Przepraszam za jego krótką treść, czas mnie wyprzedził. 
Rozdział jeszcze nie sprawdzony.


 - Panienko, usiądzie panienka w końcu.. - z natłoku wyrwał mnie głos Glorii, która chwyciła moje przedramię. Stanęłam w miejscu wypuszczając powietrze z ust. Nadal byłam zmieszana. Mężczyzna, który śmiałam wątpić był moją podporą, odwrócił się ode mnie. Poddał się, aby zrujnować nierówne podłoże, które doszczętnie ofiarowało mi katastrofę. Nie próbował walczyć. On mnie po prostu oddał w ręce człowieka, którego najmniej bym oczekiwała. Ogłuszył mnie. Słowami, czynami, a przede wszystkim postawą. Jego obojętny, lekceważący ton przywarł mnie do chłodnej ściany, by ściąć z nóg. Obszedł się z moim pobytem tutaj jednoznacznie. Rozszarpał nadzieje, uczucia, rodzinę. Wszystko. Dosłownie wszystko tylko dlatego, że.. Jestem tutaj wbrew woli? 
- Musze z nim porozmawiać. 
- Wasza wysokość, jeśli mogę się wtrącić.. - tym razem zaczęła Leonora. Odruchowo obróciłam się w jej kierunku wyczekując racjonalnego rozwiązania. - Wydaje mi się, że to nie na miejscu. Swoim zachowaniem udowodnił, że nie warto. Powinnaś zapomnieć o kimś takim. 
- Przestań.. - splunęłam. - To nadal jest mój mąż. Nie zostawię go bez jakichkolwiek wyjaśnień. - beznamiętnie opadłam na krzesełko w sypialni. Byłam bezsilna. Mężczyzna za którym tęskniłam był tak blisko mnie, a zrujnował wszystko. Moje życie ponownie wykonało koziołka, lecz nie mogłam siedzieć w miejscu. Musiałam coś zrobić. Cokolwiek. 
- Wezwij mi Caspra.
- Ależ pani.. - protestowała.
- Natychmiast.. - krzyknęłam, jednocześnie unosząc dłoń ku górze. Mój płytki oddech rozprzestrzenił się po całym pomieszczeniu. Zaciskałam i rozluźniałam pięści na przemian. 
- Zdajesz sobie sprawę, że książę nie będzie zadowolony, prawda? - przemówiła Gloria, gdy Leonora zdążyła już dawno wyjść. Byłam tego świadoma, aczkolwiek Justin był nadal dla mnie ważniejszy. Jest miłością mojego życia.
- Postrzegasz mnie za osobę, którą to w ogóle interesuje? 
- No cóż.. - dostrzegłam jak zacisnęła swoje powieki. - Wychodzisz za niego. 
- Wiesz, że nie mam wyjścia.. - przewróciłam niedbale swoimi tęczówkami. - Marzę tylko o tym, aby podwinęła mu się we wszystkim noga. 
- Jesteś wyrachowaną żmiją. - roześmiałam się na ten "przydomek". Jej zazdrość była całkiem urocza. - Niech ten Twój kochaś.. - nie dane było jej dokończyć, bo do pomieszczenia, w którym przebywałyśmy wpadła Leonora i zdenerwowany Dylan. Przełknęłam nerwowo ślinę, ściskając materiał swojej sukni. 
- Coś Ty sobie wyobrażała? - stłamszona wybuchem nieprzewidywanych gestów zacisnęłam mocno swoje wargi. - Wyjdźcie natychmiast, wszyscy. - krzyknął. 
- Gdzie podział się ten wyrachowany, subtelny pan z kijem w pośladkach? - naburmuszona jego zachowaniem skrzyżowałam ręce na piersiach. Nie mógł wpadać tak do mojej sypialni i odgrywać awantury. 
- Jak śmiałaś podważać moje słowa? 
- Widocznie nie liczę się z nimi. - rozrzucił książki, które leżały na biurku. Zamrugałam kilka razy powiekami, próbując się opanować. Nie miał prawa zachowywać się tak w stosunku do mnie. Nikt nie miał prawa tutaj rozporządzać mi czegokolwiek. 
- Nie zobaczysz się więcej z tym człowiekiem. - zbliżył się do mnie. - Zranił Cię, nie pamiętasz? - ułożył dłoń na moim policzku. Automatycznie odsunęłam się od niego. Nadal brzydził mnie jego jakikolwiek dotyk. Brzydził mnie w całej osobie. 
- Nie gorzej niż Ty to robisz. - splunęłam. - Wybaczę mu wszystko, kocham go. 
- Jaka Ty jesteś wielkoduszna - przedrzeźnił mnie. - Nie zapominaj o swoim synu. 
- Znowu mi grozisz? - zmarszczyłam swoje brwi.
- Nie, tylko przypominam o czymś istotnym. 
- Czemu Ty po prostu nie pozwolisz nam odejść? 
- Jesteś cenniejsza niż sądzisz. 
- Jesteś głupszy niż sądzisz. - odwróciłam się na pięcie, wychodząc na balkon. Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem. Potrzebowałam chwili spokoju, wyciszenia. Przez natłok ostatnich godzin potykałam się o swoje własne nogi. Nie miałam już więcej siły na sprzeciwienie się czemukolwiek. Najpierw świadomość, że mają mojego synka, a później słowa Justina. To za wiele. Jak dla mnie zbyt wiele. 
- Chciałbym, abyś przygotowała się na dzisiejszy wieczór.. - spojrzał niewinnie w moje błyszczące oczy. - Ojciec przyrządza kolację dla całego miasta. 
- Dziękuje, ale nie skorzystam. - nie spojrzałam na niego, zawiesiłam swój wzrok na otaczającej wzgórze zieleni. Widoki zapierały dech w piersiach, lecz to co działo się w wewnątrz pałacu wypluło by płuca. - Bawcie się dobrze. 
- Nie pytałem Cię o to czy masz ochotę. - prychnął pod nosem. - Masz być. - ponownie zostawił mnie z rozdrażnionym podbojem własnych myśli. Perfekcyjnie miażdżył moje postanowienia. Idealnie rozgniatał moje uczucia. Nie miał zahamowań. 
Opadłam beznamiętnie na posadzkę na balkonie, nie zwracając nawet uwagi na to, iż mogłam pozdzierać sobie kolana. Ważniejsze było dla mnie w tej chwili spotkanie z Justinem. Przemierzył tyle kilometrów. Przyleciał tutaj, aby wszystko wyjaśnić, aby zadziałać, więc nie rozumiałam dlaczego tak łatwo ustąpił. Nie podjął walki. Zniszczył podporę, w której trwałam by przetrwać. 
- Nigdy Ci nie odpuści. - usłyszałam głos Glorii tuż nad uchem. Nie podniosłam się. Nadal mogła głowa spoczywała pomiędzy kolanami, a twarz zasłaniały dłonie. Nie chciałam, aby ktokolwiek znów doświadczał widoku mych łez. Dosadnie mnie już zniszczyli. - Nie wierzę, że to mówię, ale... Pomogę Ci. - słyszałam jak wzdycha. 
- Jak? - zakrztusiłam się własną śliną. Po kim jak po kim, ale po Glorii nie spodziewałabym się takiego miłosierdzia. Czyn w sam sobie jest ponad jej możliwości. 
- Na początek postaram się zaaranżować wasze spotkanie. - uniosła głowę ku górze. - Znajdę go - przez pryzmat zgromadzonego cierpienia byłam skłonna do niewielkiego uśmiechu w jej stronę. Nie sądziłam, że ktoś taki jak ta dziewczyna zechciałaby mi pomóc. Stawiałabym już bardziej na Leonorę..
- Będziesz miała problemy. 
- Naprawdę się tym martwisz? 
- W zasadzie to nie.. - otarłam resztki łez z policzków. - Ale nie chcę kolejnych nie przyjemności. 
- Miałabyś okazję porozmawiać z tym lalusiem, a martwisz się o nieprzyjemności. - tym razem wywróciła znudzona swoimi jasnymi tęczówkami. 
- Nie jest żadnym lalusiem. 
- Jest mięczakiem. - prychnęła - Nie zabrał Cię stąd. 
- Nie jest niczego świadomy.
- I dlatego pozwolił Dylanowi Cię zatrzymać? - przy ostatnim słowie zrobiła z palców cudzysłów, a mi automatycznie zakręciło się w głowie. Miałam dość analizowania niepowodzeń. Wykańczały mnie, a ja mimo wszystko potrzebowałam cholernie ogromnej dawki siły, aby przezwyciężyć rozrywkę własnego losu. Nadal wierzyłam. - Ile potrzebujesz? 
- Wydaje mi się, że pół godziny wystarczy. - westchnęłam. - Wyjaśnienie mi wszystkiego nie powinno pochłonąć dużo czasu. 
- Pamiętaj, że będziesz musiała tutaj wrócić. - syknęła w moim kierunku. - Inaczej naprawdę stracę głowę. 
- Nie martw się, wrócę. - oblizałam skrupulatnie swoje wargi. - Mam tutaj jeszcze Jareda. Nie zostawię go. - potarłam dłońmi swoje ramiona, opuszczając balkon.  
- Bierzmy się za przygotowania. - u progu sypialni powitała nas Leonora. Przewróciłam oczami, jak miałam w zwyczaju i wchodząc do łazienki szybkim ruchem uprzedziłam. 
- Chcę skorzystać, zostań. - nie przyzwyczaiłam się jeszcze do obecności kobiet na każdym kroku. Moje kąpiele, w których uczestniczą są już mi obojętne, natomiast potrzeby, które muszę wykonać wolałabym odstawiać na bok. To krępujące. Nie jestem dzieckiem, które muszą niańczyć. Panujące w tym zamku zasady są na cholernie popieprzone. Odkręcając kurek od umywalki, obmyłam swoją twarz ciepłą wodą. Nie przyniosła ukojenia, aczkolwiek pozwoliła wypłynąć wszelkim łzom, które zlały się z cieczą. - Tak bardzo Cię kocham. - szepnęłam, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Nie mogłam o nim zapomnieć. Jest miłością mojego życia. 
- Czy mogłybyśmy zaczynać? - usłyszałam cichy głos zza drzwi, jednak postanowiłam to zignorować. Nie byłam jeszcze gotowa na kolejne starcie z księciem. - Harriet? - zastukała kilkakrotnie w drzwi od łazienki, a gdy po raz kolejny nie usłyszała odpowiedzi z hukiem wparowała do łazienki.. 
- Dlaczego te drzwi nie mogą  mieć zamka.
- Ciężko było się odezwać? 
- Najwidoczniej. - prychnęłam, opuszczając pomieszczenie. Kobieta przewrażliwiona moim zachowaniem westchnęła pod nosem. Jak uwięziona w klatce. 
Jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju i widząc długą suknię na łóżku wywróciłam tęczówkami. Dlaczego nie mogliby przynieść mi normalnych spodni ze zwykłym podkoszulkiem? Nawet za tym tęskniłam. Wpijające się w ciało suknie nie były moim odzwierciedleniem ulubionego stroju. Były katorgą. 
- Odprowadzę panienkę. - wyszła mi na przeciw Gloria. Nadal byłam w nieopisanym szoku jej przemiany. 
- Myślałam, że nie lubisz towarzystwa Harriet. 
- Jestem ciekawa dzisiejszych gości - machnęła od niechcenia dłonią. - Nic osobistego, nie zrobię niczego czego później bym żałowała. - aktualnie moja podświadomość ją wyśmiewała. Nie byłam pewna dlaczego nie mogłaby zdradzić niczego Leonorze, jednakże w tym momencie nie było to mym największym zmartwieniem. Przed sobą miałam bal, z którego nie mogłam się wyrwać. 
- Musisz iść do końca korytarza i ostatnie drzwi po prawo. - popchnęła mnie w tamtym kierunku. Nie byłam świadoma czego mogłabym się spodziewać za drzwiami tego pomieszczenia, lecz nabierając powietrza do płuc nacisnęłam klamkę. Po środku pokoju dostrzegłam nieznajomego mężczyznę. Jego ręce napierały na przednie kieszenie od spodni. Jego ubiór wcale nie pasował tutejszemu gustowi. Był luźny. 
- Cześć Harriet. - na pewno nie jest stąd. 
- Wolałabym przejść do rzeczy.. - oblizałam swoje wargi. - Muszę odnaleźć pewnego mężczyznę, a Ty chyba potrafisz mi pomóc. 
- Wiem gdzie jest Justin. - uśmiechnął się zwycięsko. Odetchnęłam z ulgą. Moje szanse z każdą chwilą wzrastały. - Ale jak wiesz nic za darmo.. 
- Mogłabym się tego spodziewać - westchnęłam. - Czego chcesz? 
- Sygnet.. 
- Nie mam niczego takiego. - jego śmiech zgromił moje rozważania. 
- Jasne, że nie. - z przekąsem zmierzył moją sylwetkę. - Dylan. 
- Jak niby miałabym go zdobyć? - prychnęłam. - On nie rozstaje się z tym pierścieniem. - przyglądałam się towarzyszowi z niedowierzaniem. 
- Wierzę w Twoje możliwości. - uśmiechnął się zachęcająco. - W końcu chcesz spotkać się ze swoim mężem, nieprawdaż? - przymrużyłam swoje powieki. Miał rację. Musiałam zrobić wszystko co w mojej mocy, aby tylko zyskać ten drobiazg. Był to cios poniżej pasa, ale nie miałam wyjścia. Chciałam porozmawiać z Justinem, a skoro to jedyny sposób zrobię wszystko. 
- Jutro będziesz go pieścić w swoich dłoniach. - zmarszczyłam przesadnie brwi, wychodząc z pomieszczenia. Nie byłam pewna do czego potrzebny był by mu tej pierścionek, aczkolwiek nie liczyło się to dla mnie. Ważniejsze było spotkanie z Justinem. To jego chciałam najbardziej. 
- Mam nadzieję, że wszystko załatwione. - złapała mnie za łokieć Gloria, która zaprowadziła mnie do sali balowej. Ludzi było mnóstwo. Niemalże całe miasteczko. Wszystkie pary oczu były właśnie skierowane na wejście. Na mnie, kobietę, którą posądzić można było o delikatne zawstydzenie. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi. 
- Panienko.. - mężczyzna w garniturze ukłonił się i wystawił dłoń w moim kierunku. Niepewnie chwyciłam ją, by móc razem z nim przejść na sam środek sali. Przełknęłam głośno ślinę, gdy mężczyzna niespodziewanie puścił moją dłoń i w mgnieniu oka oddalił się. Czułam się jak sparaliżowana. Znów te spojrzenia. 
- Pięknie wyglądasz, Harriet. - poczułam dłonie na swojej talii, a następnie dostrzegła ojca Dylana. - Zaszczycisz mnie jednym tańcem? 
- Chciałabym, ale niestety nie umiem tańczyć. 
- Nie wierzę w to. - roześmiał się, porywając moje ciało w głąb parkietu. - Każdy potrafi tańczyć, bez wyjątku. 
- Widocznie jednak jestem tym wyjątkiem. 
- Twój ojciec świetnie tańczy.. - niepostrzeżenie obrócił mnie w okół mojej własnej osi. - Matka zresztą też potrafiła dobrze zakręcić tym co posiada. - dostrzegając minę na mej twarzy, jego się zmieszała. 
- Znasz mojego.. - nabrałam powietrza do płuc. - Znasz tchórza, który zostawił moją matkę, gdy się urodziłam? 
- Znam, dość dobrze - odwrócił wzrok od mojej osoby. 
- Czy.. czy On ma rodzinę? - zacisnęłam usta w cienką linię, a następnie próbowałam wyłapać wzrok mężczyzny. - Albo nie.. Nie mówmy o tym. Nie chcę nic wiedzieć o tym człowieku. 
- Nie chciałabyś go poznać? - przez natłok myśli kilka razy ustałam na stopy króla, lecz nie upomniał mnie ani razu. Wybaczał za każdym razem, gdy posyłałam przepraszający uśmiech. 
- Nie. Nigdy nie postąpiłabym tak jak ten sku.. - zagryzłam się w język. Człowiek stojący przede mną był w końcu szanowanym, wpływowym jak również ważnym mężczyzną dla tego społeczeństwa. Mój nacisk słów nie był odpowiedni. Kultura, której nauczyła mnie rodzicielka nie akceptowała tego - Chociaż swoją zostawiłam.. - próbując wybrnąć z sytuacji, wpadłam jeszcze w większe kłopoty. Zniesmaczony wyraz twarzy króla uświadomił mnie, że nie powinnam wcale zaczynać jakiegokolwiek kontaktu z nim. 
- Przepraszam, że co? - zatrzymał się na środku sali. - Skoro masz rodzinę dlaczego nie ma jej tutaj z nami? Ugościlibyśmy ich. 
- Myślałam, że wiesz.. - przymknęłam swoje powieki, gdy dostrzegłam zbliżającego się Dylana. No tak świetnie potrafi wyczuć sytuacje. - Kocham pańskiego syna, a z mężem się rozwodzę. - czemu nie mogłam powiedzieć prawdy? Byłam tak blisko. Pomógłby mi na pewno, albo.. Nie, Jared musi być bezpieczny. 
- Nie wyjdziesz za Dylana. 
- Słucham? - odczułam ulgę? Tak, to odpowiednie dobranie słów. 
- Nie jesteś odpowiednią osobą dla niego. - pomimo, że doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, odczułam ukucie w okolicach klatki piersiowej. 
- Nikt nie jest - prychnęłam. - Ten dzieciak jest najgor.. 
- O czym tak namiętnie rozmawiacie, kochanie? - przerwał mi napastnik moich myśli. 
- O tym, że nie jestem odpowiednią osobą dla kogoś takiego jak Ty książę. 
- Ojcze.. - zacisnął dłoń na mojej talii. Postanowiłam nawet nie reagować, byłam zbyt zmieszana potokiem słów najstarszego z rodu. - Jak śmiesz opowiadać takie brednie w towarzystwie tej pięknej damy.. 
- Książe.. - ułożyłam dłoń na jego ramieniu. - On ma rację. Przecież czeka na mnie.. 
- Zostaw nas samych.. - nie wytrzymam. Po raz kolejny mi przerwał, zlekceważył mnie. - Najlepiej czekaj na mnie w swojej sypialni. 

Justin's POV

- Nie uciekniesz stąd.. - przewrócił mnie ponownie na podłogę. Byłem bezsilny. Miał liczną przewagę. Słabość mnie pokonała. - Spędzisz tutaj resztę życia. Zdechniesz w tym lochu. - splunął mi prosto w twarz. Byłem w stanie rzucić się na niego, aczkolwiek sznury, które zacisnęli na moich dłoniach i nogach uniemożliwiły mi cokolwiek. Znów mogłem przegrać. 
- Nigdy nie będzie Twoja. - przetarłem rękawem swojej zniszczonej bluzy usta, z których sączyła się krew. - Nigdy nie pozwoli Ci się dotknąć w ten sposób w jaki dotykały ją moje dłonie, nigdy. - przez oddany cios w mój brzuch zacisnąłem powieki. 
- Nie chciałbym się powtarzać, ale.. - ukucnął tuż nad moim ciałem, by swoją dłonią zmusić mnie do podniesienia głowy, by móc przyglądać się jego pewności siebie. - Ten diament pod jej lewą piersią jest naprawdę seksowny. - roześmiał mi się prosto w twarz, a moje ciało obmyła fala bólu. On.. Oni.. Ona.. Nie, nie mogli. Nie mogła tego zrobić, nie oddała się. Nie mógł widzieć tego pieprzonego tatuażu. Nie mógł. 





__________ ♦ __________


Na początek chciałabym Was przeprosić, że rozdział pojawił się dopiero dzisiaj. Miałam wiele zawirowań i nie przyjemności, a więc musicie mi to wybaczyć. Wynagrodzę Wam tym, iż postaram się dodać kolejną część "DUS" już w sobotę z nieco dłuższym i pełnym akcji zwrotem rozdziałem. 
Pytania nadal możecie zadawać na moim ASKU oraz obserwować mnie na TT

ZAPRASZAM DO KOMENTOWANIA !
TO MOTYWUJE ! 

1 komentarz:

  1. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
    Uwielbiam czytać Twoje ff!:)

    OdpowiedzUsuń

Theme by Hanchesteria