sobota, 19 marca 2016

Rozdział siódmy



Dotknąłem opuszkami palców część swojej dolnej wargi, w których w kącikach mogłem poczuć już zaschniętą krew. Przejechałem po spierzchniętych ustach koniuszkiem języka i po raz kolejny próbując wyswobodzić swoje dłonie z zaciskających moje nadgarstki sznurów spiąłem mięśnie. Byłem wyczerpany. Nocna analiza wyszukanych słów wprowadziła mnie w potok niewielkich kropelek na czole, które ocuciły moje zmysły. Myśli, których nie potrafiłem powstrzymać, a które za często wyniszczały moją wiarę. Postawa niewzruszonego beztwialstwa wycofywała mnie z niewzruszonego pola. Odpychała mnie. 
- Sądzisz, że świetnie będę wyglądał na ślubnym kobiercu? - zaszczycił mnie ponownie swoim towarzystwem. Wydąłem wargi, próbując nie powiedzieć żadnego kąśliwego słowa. - Obok Harriet. - obrócił się wokół własnej osi, zamierzając oddać mi cios psychiczny. Jej imię podniosło ciśnienie, jednakże nie na tyle, abym wybuchnął. Musiałem zachować spokój i przezwyciężyć to obojętnością. Miałem już dość słabości, którą we mnie wyswobadzał. - Słyszysz mnie? - pociągnął za nieułożone włosy, by być pewien, że chociażby na niego spojrzę. Szyderczo uśmiechnąłem się, lecz przez brak słów ulatniających się z moich ust, dostałem w twarz. - Zaczniesz współpracować? - splunął. 
- Po co mnie tutaj więzisz? - zatoczyłem wzrokiem wokół jego sylwetki. Jego elegancki żakiet niemal o dwa rozmiary za mały oraz spodnie, idealnie wyprasowane. - Zagrożenie i tak zawsze może się pojawić, nie sądzisz? - obdarowałem go przelotnie uśmiechem, by móc przez chwilę górować nad jego możliwościami. Udało się, zacisnął ze zdenerwowania swoje drobne piąstki. 
- Nie jesteś żadnym zagrożeniem. - prychnął zdeterminowany. - Twoja kobieta właśnie ćwiczy sakramentalne "tak" - jego śmiech zabrzmiał w całym pomieszczeniu. Chciałem machnąć na to ręką, jednakże tak bardzo jak mi na niej zależało tak bardzo próbowałem się stąd wydostać. 
- Nadal jesteś naiwny skoro myślisz, że moja żona Cię poślubi - tym razem ja się zaśmiałem choć wcale nie byłem pewien swoich słów. Słowa, które usłyszałem jeszcze kilka dni temu mogły potwierdzić moją niepewność. 
- Myślisz, że uwierzy w Twoją śmierć? - zarechotał jak psychopatyczny uciekinier - Jak sądzisz, jak zareaguje, gdy dowie się, że nie żyjesz? 
- Doskonale wiesz, że to nie przejdzie. - próbowałem ukryć drżący głos. Nie byłem w stanie określić motywu do jakiego jest w stanie się posunąć. Z jego możliwościami wszystko było by możliwe. Wolałem nie ryzykować. - Nie uwierzy w nagłą śmierć. 
- Wątpisz w moje możliwości? - kucnął przy mnie, a następnie wyjął z kieszeni niewielki, żelazny przedmiot. Dokładnie przyglądałem się jego poczynaniom, jednak siła rażenia i ból w okolicach palca wskazującego były gorszym przeżyciem. Ułamki sekund, a krzyk jaki wydobył się z mojego gardła mógł usłyszeć w przeciągu kilku kilometrów każdy. 
- Ty jesteś popieprzony. - próbowałem chwycić się za miejsce, z którego sączyła się krew, a ból był nie do powstrzymania. W niewielkim odstępie czasu krew była już wszędzie. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że z obciętego palca krew może tak tryskać. Było mi słabo i nie dobrze jednocześnie. 
- Gdy po raz kolejny tutaj przyjdę mogę odciąć Ci coś bardziej potrzebniejszego. - chwycił z podłogi mojego palca na którym świeciła obrączka i zawinął w chustę. Byłem wstrząśnięty. Nie wiedziałem co mogłoby być gorsze. Świadomość, że właśnie straciłem palca czy to, że może udowodnić w jakikolwiek sposób swoje fantazje. Tym razem nie mogłem myśleć racjonalnie. Z każdą chwilą czułem się coraz gorzej, a widok krwi powodował omdlenia. Z całych sił próbowałem nie zasypiać, może to nie dozwolone. Nie wiem. Nigdy wcześniej nie straciłem palca. Bolało okropnie. Krzyczałem i wyłem na przemian. Nic nie oddawało tego jak mogłem się czuć. 
- Żyjesz? - do pomieszczeniu, w którym byłem pojawiła się kobieta. Nie byle jaka. Ta sama, która jeszcze kilka tygodni była u mnie w domu i kazała zabrać stąd Harriet. - Przysłano mnie, aby opatrzyć Ci rękę. - pomogła mi wstać, aby również pomóc w usadzeniu na materacu. Sprawnym ruchem odciążyła mnie ze sznurów z nadgarstków. Nie chciałem nawet już prosić, aby odwiązała i te z nóg. Chciałem tylko, aby zajęła się moją dłonią. Aby ukoiła choć trochę ten ból. 
- Jak widać jeszcze tak. - wywróciłem oczami. - Gdzie jest Harriet? - mimo przeszywającego na wskroś bólu miałem na tyle siły, aby w jakikolwiek sposób dowiedzieć się o żonie. 
- W swojej sypialni, a gdzie ma być. - włożyła moją dłoń do miśki z jakimś preparatem. Nie znałem się na tym, cieszyłem się, że chłód, który opanował moją dłoń przyniósł mi w większym stopniu ulgę. - Ewentualnie na kolacji z księciem i jego ojcem. - spiąłem swoje mięśnie. Ulga, którą przed chwilą odczułem automatycznie odeszła, a gól w gardle powrócił z jeszcze większym naciskiem. 
- Nie pomagasz mi, wiesz? - splunąłem. 
- Wcale tego nie chcę. - roześmiała się. 
- Jeszcze niedawno opłakiwałaś obecność Harriet tutaj i kazałaś mi jak najszybciej ją odnaleźć, a teraz.. - spojrzałem na nią dosadnie, gdy mi przerwała. 
- A teraz wcale nie obchodzi mnie co się z Tobą stanie. - zamknęła apteczkę, z którą tutaj przyszła i ponownie próbowała związać moje dłonie. Nie była w stanie, mimo wszystko byłem silniejszy. - Dylan powinien być szczęśliwy, a ta dziewczyna pomimo niewyparzonego języka będzie odpowiednią kandydatką. 
- Co Ty wygadujesz? - prychnąłem nieświadom swoich gestów, gdy docisnąłem jej ciało do ściany. Byłem sparaliżowany. Okoliczności mną zawładnęły, a jej osoba docisnęła do rozlewu. Nie martwiłem się o palca. Nie myślałem o bólu. Myślami byłem z Harriet. Kochałem ją. Nie mogłem pozwolić w tak szczeniacki sposób tego zakończyć. Musiałem wrócić. - Pomożesz mi. - chwyciłem za jej łokieć, próbując wyprowadzić z tego lochu. 
- Mój Dylanek zasługuje na szczęście i Ty mu w tym nie przeszkodzisz. - próbowała się wyrwać z mojego uścisku, lecz gdy już jej się to nie udawało dopiero wezwała straż. Przybiegli w mgnieniu oka i ponownie zniżając mnie do parkietu uderzyli kilkakrotnie gdzie popadnie. Wyjęczałem w bólu kilka razy imię żony i dziecka, zwijając się na materacu. Każda kolejna chwila spędzona tutaj była coraz gorsza. Coraz boleśniejsza. 
- Nie zdajesz sobie sprawy, że może spotkać Cię coś gorszego? - odezwał się jeden ze strażników. - Radziłbym opanować wyobraźnię i zachowywać się w sposób jaki książę sobie życzy. 
Splunąłem tuż przed ich nogi, aby również pokazać, że nie poddam się. 

Harriet Pov's

Nie miałam wieści o Justinie już od kilku dni. Mężczyzna, który cokolwiek wiedział najpierw chciał zapłatę. Pierścionek, który spoczywał na palcu Dylana. Nie byłam w stanie w tak szybkim czasie odebrać mu najcenniejszej pamiątki. Nie umiałam go podejść. Był bystrzejszy niż sądziłam. Za każdym razem, gdy myślałam, że sygnet miałam już w zasięgu dłoni odbierał mi nadzieję. 
- Harriet nie chciałbym być nie uprzejmy, ale.. - złapał mnie pod stołem za kolano. - Ale jeśli chcesz taki pierścionek zamówię od ręki. - przyłapał mnie na ponownym spoglądaniu na jego dłoń. Odruchowo odwróciłam głowę w przeciwnym kierunku, aby nie wywoływać zamieszania. 
- Nie nie... - przejechałam dłonią po swojej szyi, aż do karku z niewielkim rumieńcem na twarzy. - Chciałam tylko popatrzeć, jest piękny. - oblizałam skrupulatnie wargi, próbując nie napotkać wzroku księcia, a następnie nałożyłam sobie na talerz odpowiednią porcję. 
- Zamierzacie zrobić przyjęcie na którym ogłosicie zaślubiny? - podparł się na łokciach ojciec Dylana. Nie byłam przekonana czy oby to odpowiedni sposób. Nie chciałam tego rozgłaszać. Chciałam mieć to już za sobą i mieć Jareda obok siebie. Chciałam, aby o tym ślubie jak najmniej osób się dowiedziało. Nie chciałam, aby nawet wiedziały o tym wścibskie media. 
- Wolałabym kameralny ślub. 
- Księżniczko.. - chwycił moją drobną dłoń. - Zapewnię Ci najlepsze wesele o jakim nawet nigdy nie śniłaś. Poczujesz się jak prawdziwa spełniona kobieta, a nie jej imitacja. - doskonale wiedziałam, że zmierza do ślubu z Justinem. Owszem nie mieliśmy hucznego wesela z milionem osób. Byli nasi najbliżsi, a był to najpiękniejszy ślub, którego żaden nie pobije. Bez jakichkolwiek porównań.
Niepostrzeżenie wysunęłam swoją dłoń z jego uścisku. 
- Przy Tobie to nie wiem czy jest to możliwe - ściszyłam swój głos na tyle, aby tylko Dylan mógł usłyszeć. Nie chciałam nie porozumień z jego ojcem. Nie był niczego świadomy. Nie wiedział jakiego bezlitosnego syna wychował. - W moich oczach jesteś nikim. 
- A on? - podirytowany spojrzał w moje oczy. - On był wart wszystkiego? 
- Nadal jest. - syknęłam, a błysk w jego tęczówkach zamigotał na całej sali. - I nawet Ty tego nie jesteś w stanie zmienić. - westchnęłam pod nosem. Miałam już dość gry w kotka i myszkę. Mężczyzna zajmujący miejsce obok mnie rozchwytywał we mnie najgorsze doznania. 
- Nigdy nie bądź tego taka pewna, słonce. - syknął przez zaciśnięte zęby. - Nie zapominaj o mojej władzy - tym razem roześmiał się. Tym perfidnie, przepełnionym goryczą śmiechem. 
- O czym tak zawzięcie dyskutujecie gołąbeczki? - wtrącił się Alex, ojciec Dylana. - Nie chciałbym od Was wiele wymagać, ale w towarzystwie nie ma się tajemnic. - uśmiechnął się, a służba za jego rozkazem doniosła kolejne gorące danie. Przymknęłam swoje ociężałe powieki, chcąc jak najszybciej zatopić się w królewskiej pościeli. 
- Wybacz ojcze.. - zacisnął dłonie w pięści, ani przez chwilę nie odrywając od rodziciela wzroku. Czuł do niego respekt. - Nasze malutkie sekrety nie powinny odkrywać światła dziennego. 
- A więc teraz.. - roześmiałam się, aby móc opanować swój temperament. - Uważasz, że więzienie mojego męża to nasz sekret? - poderwałam się na równe nogi. Nie mogłam dłużej słuchać tych oszczerstw. Mężczyzna przechodził ludzkie pojęcie, a ja nie tolerowałam tego. 
- Dylan. - podniesiony głos jego ojca przywrócił mnie. - Co to wszystko ma znaczyć? - był wściekły. Jego nierównomierny oddech unosił się po jadalni, a wzrok błądził po towarzystwie. Nie przygotowany był na taki obrót akcji. 
- Leonora zabierz Harriet do mojej sypialni.. - odszedł od stołu w kierunku swojej ojca. Nie zaszczycił mnie spojrzeniem. Być może się zawiódł, jednak ja nie mogłam dalej czekać. Musiałam zrobić cokolwiek. - Wszystko Ci wytłumaczę. - i zniknęli za drzwiami sali. Nie byłam w stanie wyrecytować słów, które wypłynął na światło dzienne z ust Dylana. Za ścianą tego pomieszczenia mógł powiedzieć na co tylko miał ochotę. Mógł zrobić wszystko. Był w końcu jego synem. To jemu uwierzy w jakiekolwiek przewinięcie niż kobiecie, z którą nie ma za dużo wspólnego. 
Wchodząc do jego pokoju westchnęłam. Bałam się jakie konsekwencje tym razem mogą na mnie czekać. Był nie obliczalny, a ja lekkomyślna. Nie potrzebnie się wychylałam. Cisza byłaby również przyzwoitym rozwiązaniem. 
- Śmiało.. - syknęłam do kobiety, która od dłuższego czasu siedziała ze mną w sypialni księcia. - Powiedz to. Powiedz jaką bezmyślną gówniarą jestem. 
- Wtedy będzie Ci z tym lepiej? 
- Nie, pewnie nie. - westchnęłam. Sama nie wiedziałam jakiej odpowiedzi oczekiwałam. Własne myśli nie potrafiły sprecyzować obaw, przed którymi uciekałam. Zakleszczyły się pośród dwoma światami prawd i czekały na kulminacyjny moment, aby pociągnąć mnie na samo dno, lecz.. Czy dało się być jeszcze niżej niż już jestem? Najwidoczniej. 
- Ale zdajesz sobie sprawę z konsekwencji? - prychnęła, jakby naprawdę jeszcze bardziej chciała mi dokopać. - Pomyślałaś o swoim synku choć przez chwilę? - nie obierała w słowach. Mówiła wszystko co ślina jej tylko na język przyniosła. Próbowała udowodnić swoje rację, które i tak już dawno znałam. Zdawałam sobie sprawę o czym mówi. - Nadal zachowujesz się jak egoistka. 
- Nie chciałam, okej? 
- I właśnie z tymi słowami staniesz nad grobem czterolatka? 
- Zabraniam Ci tak mówić, rozumiesz? - wydusiłam, zalana już cała potem. Nie chciałam nawet sobie tego wyobrażać. Leonora, którą poznałam nie odważyła by się na taki obrót słów. Nie poznawałam kobiety, która wprowadzała mnie w świat tego zgiełku. - Zabraniam. 
- Nie możesz rozpamiętywać przeszłości. - zasłoniła zasłony w oknach. - Musisz myśleć o swoim synku, zrozum to. 
- Gdy i tak nie mogę go zobaczyć.. 
- Nie zawsze tak będzie. 
Przewróciłam teatralnie tęczówkami. 
Miałam dość już tych wszystkich słów otuchy. Pieprzone zarodki nadziei, które i tak nigdy w niczym mi nie są w stanie pomóc. Nie dokarmią mojej podświadomości, która wręcz, aż błaga o dalszy scenariusz błahostek, które tutaj mnie spotkały.
- Nie pogrążaj mnie w zbędnej refleksji - otuliłam swoje ramiona własnymi dłońmi. W momentach takich jak te nie czekałam nawet już na podbudowę własnych wartości. Wszystko było mi jedno, a to tylko za sprawą człowieka, który zniszczył mnie doszczętnie. Nie ułatwiał zadania. Brnął w czyste szaleństwo wyprowadzając mnie na głęboką wodę. Nie umiałam w niej się utrzymać, podtapiałam się, a on mnie wyśmiewał. Szydził ze mnie, dlaczego? By uświadomić mi, że jestem na tyle beznadziejna, aby móc po raz kolejny odbierać mi najważniejsze poglądy w życiu. 
- Nikt nie chce tutaj dla Ciebie źle. 
Wybuchłam gromkim śmiechem. 
Osoby takie jak oni nie powinni na ten temat się wypowiadać. Każdy kłamał. 
- Wiele razy to słyszałam, ale.. - spojrzałam na nią. - Za każdym razem jest tak samo. Więc nie mów mi tylko tutaj, że jestem wszystkiemu sobie winna. - splunęłam. 
- W czym jest tak bardzo Ci tutaj źle? - kontynuowała. - Nie musisz martwić się o nocleg, posiłki, sprzątanie, gotowanie. Wszystko robią za Ciebie. 
- Moje małżeństwo też przeżyją za mnie? - nabierałam powietrza do płuc - Moje dziecko też wychowają za mnie? Skończ, proszę. 
- Nie, ale.. - przerwałam jej. 
- Wolałabym martwić się o nocleg, posiłki, a nawet i sprzątać czy gotować dla swojej rodziny niż tkwić w tym miejscu. - oblizałam spierzchnięte wargi - I nie drążmy już tego tematu. - gdy próbowałam opuścić pomieszczenie w drzwiach zastałam Dylana. Nie byłam pewna czy podsłuchiwał czy po prostu dopiero co przyszedł. A w zasadzie nawet nie wiele mnie to interesowało. Jego również chciałam ominąć i wrócić do pokoju. Wysłuchiwanie wyrzeczeń nie było moim aktualnym marzeniem. 
- Leonoro zostaw nas samych. - przesiąknięty jadem głos przywołał mnie do próby działania, a strach próbował panować nad trzęsącymi się dłońmi. - Miałaś czekać w sypialni.  
- Znudziło mi się. 
- Wejdź do środka. - syknął przez zaciśnięte zęby. Bawił mnie. Bawił całym sobą. - Ciekawe czy zaraz też tak będzie Ci do śmiechu. - przełknęłam głośno ślinę. Nie byłam gotowa na żadne konfrontacje. Nie teraz. Oddychając nierównomiernie nie spuszczałam wzroku z mężczyzny. Czekałam w spokoju na przebieg wydarzeń. 
- Chce mięć to już za sobą. 
- W czym jestem gorszy? - próbował zbić mnie z tropu. Był zaskakująco opanowany. - Dlaczego nie mogę dostać szansy? 
- Bo.. 
- Bo nie jestem Justinem, tak? - wypuścił powietrze do ust. Kiwnęłam kilkakrotnie głową na potwierdzenie jego pytania. Nie pokochałabym go. Nie pokochałabym innego mężczyzny. Liczy się dla mnie tylko Justin i to tylko z nim mimo wszystko chcę łączyć wspólne drogi. - A gdy jego w końc zabranie, dostanę tę szansę? 
- Nie, jego nigdy nie zabraknie. - gorączkowo się roześmiałam. Nie wiedziałam do czego zmierza ta rozmowa. Z popędem Dylana mogła to wszystkiego. 
- Pozwól mi się Wami zaopiekować. - zbliżył się do mnie. Za blisko, za blisko. Zrobiłam krok w tył dając tym samym sobie przestrzeń. - Nigdy Cię nie skrzywdzę. 
- Robisz to, robisz ciągle. - przymknęłam swoje ociężałe powieki, a męska dłoń spoczęła na moim policzku. Wciągnęłam nosem powietrze strącając ją. On nic nie rozumiał, a ja nie umiałam już w żaden sposób mu czegokolwiek wybić z tej głowy.  - Pozwól mi wrócić do męża. 
- To niemożliwe. 
- Dlaczego? - spojrzałam na niego. - Dlaczego nie pozwolisz mi odejść. To przy nim chcę być szczęśliwa, Ty nie jestem w stanie dać mi  niczego. 
- Jestem w stanie Ci dać. - chytry uśmiech, który wślizgnął się na jego usta mógł paraliżować. Z kieszeni swoich spodni wyjął niewielki, zakrwawiony woreczek. Skwasiłam się, gdy położył go na mojej otwartej dłoni. Wręcz zadrżałam. 
- Co to jest? - wydusiłam, lecz on tylko kiwnął głową, abym sama sprawdziła. Niepewnie otworzyłam kawałek szmatki, aż w końcu krzyknęłam. Emocje które mnie otuliły pozwoliły na wyrzucenie tego gdzieś w głąb pokoju. - W co Ty grasz? - krzyczałam zdenerwowana. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Co to odznacza w jego słowniku. 
- Bardzo dokładnie się temu przyjrzyj. 
- Przecież widzę, że to palec. - nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez moje ciało. 
- A na nim obrączka. Sprawdzaj szczegóły. - jego uśmiech wywoływał u mnie ruchy wymiotne. Był tak perfidny, tak lekkomyślny, lecz gdy ponownie chwyciłam czyjś palec moim oczom od razu rzuciła się obrączka. Moje dłonie się zatrzęsły, a ja musiałam mieć pewność. Delikatnie zdjęłam ją z tego palca i tak jak myślałam.. 
- To niemożliwe. - ścisnęłam w dłoni obrączkę. - Nie ugnę się przez to. Nie wiem jak to zrobiłeś, jak zdobyłeś obrączkę, ale to nic nie znaczy.. Nie. - próbowałam łapać oddech, lecz było to trudne, Świadomość, że mogło to należeć do Justina przywoływało omdlenia. 
- Dobrze główkujesz. - cmoknął tuż nad moją głową. - Justina już nie ma z nami, a to tylko niewielki dowód, który chciałem Ci pokazać. 
- Jak możesz. - załkałam. - Jak możesz tak bawić się moimi uczuciami. - łzy spływające po policzkach uniemożliwiały doskonały widok. Wszystko się rozmazywało. Obraz, uczucia, cierpienie. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to musiało spotykać właśnie mnie. - Jesteś zwykłym śmieciem. - splunęłam tuż przed jego nogami. 
- Moja cierpliwość się kończy. - chwycił mnie za ramiona, a następnie potrząsnął. - Jeśli za tydzień nie dojdzie do ślubu to samo spotka Twojego syna, chcesz tego? - przyglądał się moim tęczówkom, a ja wiedziałam, że nie żartuje. Gniew tańczący z iskierkami w jego oczach tłamsił mnie. Górował nade mną. - Uwierz ja naprawdę nie chcę dla Ciebie źle. - przejechał opuszkami palców po moich policzku, a pojedyncza łza z kącika oczu ponownie wypłynęła. 
- Zabiłeś mojego męża.. - odepchnęłam go od siebie resztkami sił. - Zabiłeś go, słyszysz? - krzyczałam na tyle głośno, iż nawet nie zwróciłam uwagi, że to pomieszczenia ktoś wszedł. Byłam skupiona na Dylanie i jego bezduszności. - Zabiłeś. - powtórzyłam. 
- Dylan.. - donośny głos odbił się w ściankach mych uszu. - Dość kłamstw, pójdziesz ze mną.. 





~♦~
Nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Nie jestem zadowolona z mojej pracy właściwie już od poprzedniego rozdziału. Może wypaliłam się. Nie wiem. 
Komentujcie, chcę widzieć, że ktoś jeszcze tutaj przebywa i czyta losy Justina i Harriet. 


3 komentarze:

  1. Ja czytam! i czekam na dalsze losy. Oby Justin przeżył

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawaj kolejny mała :p jak mogłaś przerwać w takim momencie?! :o

    OdpowiedzUsuń
  3. ja mam nadzieje że to się wyjaśni o ja

    OdpowiedzUsuń

Theme by Hanchesteria